więcje
    LUDZIEwywiadyO tatuażu i artystycznej wyobraźni…

    O tatuażu i artystycznej wyobraźni…

    Wywiad z Arturem Szolcem, człowiekiem wielu talentów – artystą malarzem, muzykiem, tatuażystą oraz autorem książki dla dzieci, przeprowadziła, Mariola Będkowska.

    Grasz na perkusji, tatuujesz, od dziecka z pasją rysujesz… Do tego aktywność fizyczna. Skąd to wszystko się wzięło?
    Od dziecka rysuję, zajmuję się twórczymi sprawami, ponieważ w moich czasach możliwości dzieci były mocno ograniczone. Rozwój dziecka polegał na rozwijaniu wyobraźni. Rozrywka była taka, jaką sobie człowiek wymyślił. W czasach mojego dzieciństwa trzeba było sporo sobie wyobrazić, żeby się dobrze bawić, i nikt się nie nudził na podwórku… My z naszymi rodzicami mieliśmy podobne zabawy, gdy byliśmy mali, natomiast z naszymi dziećmi jest już zupełnie inaczej. Dzisiaj zrozumienie i zaspokojenie młodych ludzi jest trudniejsze. Ludzie są przez elektronikę i łatwość dostępu do wszystkiego przebodźcowani, co utrudnia kontakt na żywo.
    Oczywiście dużo wynika też z mojego genotypu i z historii rodzinnej, ta chęć tworzenia tego, czego nie da się dostać, kupić, czegoś oryginalnego, jedynego w swoim rodzaju. Zaczynałem od rysowania, muzyka pojawiła się pod koniec podstawówki. Słuchałem od małego muzyki, bo mój ojciec lubił słuchać muzyki i tym mnie zaraził. Zaszczepił to we mnie. Jasne, że nie chciałem w pewnym momencie słuchać tego, co ojciec mi sugerował. Np. Beatlesi to był jego ukochany zespół, a Iron Maiden – mój. Kłóciliśmy się o to. Obaj się myliliśmy. Dla mnie dzisiaj Beatlesi to zespół poza skalą, ale byłem też ostatnio na koncercie Iron Maiden, z synem.
    Jeśli chodzi o aktywność fizyczną, to bardzo lubię spacerować. Granie też było kiedyś treningiem fizycznym, gdy grałem rocka. Kończyłem grę bez koszulki, w slipach… Sporo energii się traciło. Teraz gram spokojniejsze kawałki.
    I ciągle mi się chce chodzić na spacery. Często idę ze słuchawkami, kiedy chcę czegoś w spokoju sobie posłuchać. Chodzę tak z godzinkę i to jest okej, prawda?

    reklama

    Fotograf Katarzyna Paskuda

    Tak, bardzo. Czy wszystkie twoje aktywności łączą się ze sobą tak, że działasz harmonijnie, czy jednak np. w pracy tatuażysty nieco zmieniasz postrzeganie świata?
    W pracy tatuażysty artysta jest najbliżej odbiorcy swojego dzieła. To relacja niesłychanie intymna. Inaczej niż w malowaniu, graniu itp. Jeśli wybierasz artystę, decydujesz się na tatuaż, wybierasz nie tylko jego walory techniczne, umiejętności, lecz też kontakt z tym człowiekiem. Kiedyś tatuażysta to był szaman… i wiele z tego ma dotąd znaczenie. Sztuka jednak w wielu dziedzinach jest niezwykle podobna, ale ma różne swoje aspekty – w pewnym momencie człowiek wyciąga z szuflady i bierze różne obszary wrażliwości, różne doświadczenia. W tatuowaniu ważne jest, jak się czuje odbiorca (i klient, który wyjdzie z tatuażem ze studia), czego oczekuje i jakie ma potrzeby. Te godziny spędzone z drugim człowiekiem, przy nim… wymagają innej perspektywy.
    W malowaniu jesteś najbardziej egoistą – nie przejmujesz się tym, co inni myślą. Na koncercie widzisz, jak ludzie reagują… ale z pewnego dystansu. Przy tatuowaniu wbijasz igłę innej osobie, zmieniasz na trwałe wygląd jej skóry, a ona – przynajmniej u mnie – nawet nie wie, co z tego wyjdzie, lecz ci ufa, że będzie dobrze. To zobowiązuje – do profesjonalizmu, staranności, wzięcia odpowiedzialności… A poza tym są to godziny na pewno wyjątkowe dla klienta, który jest też pierwszym odbiorcą powstającego dzieła, i dla mnie też jako artysty, ale przede wszystkim człowieka.

    Powiedziałeś, że kontakt z tatuażystą jest ważniejszy niż to, co ostatecznie znajdzie się na ciele odbiorcy… Jak to jest?
    Tak to widzę. To, co robię, jest niezwykle intymne, to sesja, która staje się często pewnego rodzaju terapią. Mocno się w to angażuję – to mnie obciąża emocjonalnie, lecz też mi dużo daje. Ja i klient nawiązujemy więź, to ważniejsze niż efekt końcowy. Oczywiście to, co powstanie na skórze człowieka, który mi zaufał, jest istotne. Ważne, aby osoba, która do mnie przyszła, była zadowolona. Ale najistotniejsze – to kontakt z drugą osobą, relacje na poziomie duchowym, szamańskim, te specjalne chwile.

    Jak reagujesz na uwagi typu „tatuaż jest czymś niepotrzebnym”, „jest zły”, „oszpeca i kaleczy ciało”? Czy to cię w jakiś sposób dotyka?
    Uważam, że tatuaż jest rzeczywiście niepotrzebny, w tym sensie, że niekonieczny, nie dla wszystkich, ale już sesja – jak najbardziej potrzebna. Niektórzy ludzie szukają tego kontaktu z własnym ciałem, a także z artystą. Poza tym nie zgadzam się, że to coś złego i kaleczy ciało. Nic podobnego. A fakt, że jest coraz więcej wytatuowanych ludzi, świadczy tylko o tym, że oni tego potrzebują, mają taką chęć… Decydują się na to. Chcą mieć coś indywidualnego, tylko dla siebie. Wybierają. I to jest tylko i wyłącznie ich sprawa.
    Nie przejmuję się kompletnie opiniami innych. Dla mnie tatuaż to forma sztuki i moja codzienna praca z ludźmi.

    Czy masz ulubione motywy tatuażu?
    Pracuję tak, żeby być tatuażystą wszechstronnym, wykształciłem swoje umiejętności w wielu kierunkach… inaczej chyba nudziłbym się własną pracą. Ale oczywiście lubię pewne motywy i style tatuowania – sztukę surrealistyczną, biosurrealistyczną, fascynuję się zrostami, kośćmi, mięśniami i ścięgnami, mrocznymi obrazami w typie Hansa Ruediego Gigera, Salvadora Dali czy Beksińskiego. Tworzę, „lepiąc” w rysunku różne elementy w całość.

    Czy klienci przychodzą z ulicy, czy też jakoś inaczej się umawiają?
    Moi klienci przychodzą z polecenia. Większość ludzi to znajomi znajomych. Jeśli decydują się na tatuaż u mnie, to muszą przejść pewną barierę rozmowy, konsultacji. Czasem muszą być mocno zdeterminowani, ponieważ mój styl pracy może powodować, że czasem przesuwam termin spotkania. Jeśli bardzo chcą to zrobić u mnie, to się dogadujemy. Na ogół nie przychodzą do mnie ludzie nieznajomi, bez sprawdzenia, z kim mają do czynienia. Ja też chcę się czegoś o nich dowiedzieć, zanim przystąpię do tatuowania. Muszę mieć pewność, że oni tego naprawdę chcą, są do tatuażu przekonani, ufają mi. Inaczej nic z tego nie będzie. Zresztą dzisiaj dość często ludzie spłycają te sprawy – nie mają czasu na duchowość, na przeżycia mistyczne. Przychodzą, zamawiają, płacą,wymagają. Nie interesuje ich artyzm. Staram się, aby u mnie tego nie było – tej płytkości.

    Mówiłeś kiedyś, że nie oceniasz czyjejś pracy… Czy ktoś dobrze to zrobił, czy źle. Jak to jest?
    W ogóle tym się nie zajmuję. Zwracam oczywiście uwagę, że ktoś ma tatuaże. Oglądam, patrzę, konfrontuję z właścicielem. I już, na tym kończy się moja rola. Nie oceniam tatuaży. Nie chcę napełniać się negatywnymi emocjami. Czasem spotykam ludzi z ładnymi tatuażami, które mi się podobają. Staram się jednak nie oceniać tatuaży, które mi się nie podobają, a tym bardziej ludzi, którzy je noszą. Może ktoś jest prowokatorem, poszukuje konfrontacji, zrobił coś dla zabawy…
    Ludzie myślą sobie, że będą zawsze pięknie wyglądać – nie będą. Niekiedy tatuaże to po prostu historia czyjegoś życia. Nic mi do tego.

    Czy masz ulubione miejsca do tatuowania?
    Mam, oczywiście. Nie wiem, czy to jest takie interesujące, bo te miejsca u większości tatuażystów się pokrywają. Są przyjemne, wygodne i dobre do tatuowania – ramiona, przedramiona, nogi są najlepsze, plecy są niezłe. Lubię tatuować plecy, gdy klient leży – chociaż obraz trzeba wtedy przesunąć, inaczej ułożyć, bo kręgosłup się zapada. Najmniej lubię tatuować szyję, brzuch, zagięcia barków, kolan i łokci – są kłopotliwe, skóra się marszczy lub faluje. Żebra, pachwiny też są trudne – to wrażliwe miejsca, a skóra jest tam cienka. Gdy tatuuję brzuch – wyciszam klienta, puszczam mu muzykę, nie rozmawiamy wtedy, żeby zminimalizować ruch przepony bardzo przeszkadzający w pracy. W ogóle przy tatuowaniu trzeba uważać, a przy trudniejszych miejscach liczyć się z cięższą i dłuższą pracą.

    Mówiłeś, że gdy zgłasza się ktoś do Ciebie – z polecenia – przeprowadzasz rozmowę i…
    I staram się wycisnąć z tej osoby jak najwięcej. Dowiedzieć się, co chce zrobić, jaką ma koncepcję. Jaki to ma być tatuaż, mały czy duży, szary czy kolorowy… Czy chce oprócz głównego motywu coś w tatuażu ukryć, tylko dla siebie… Potem szukamy zdjęć danego motywu i wybieramy te, które się klientowi najbardziej spodobają. Następnie zaznaczam na ciele rejon do rysowania. Umawiam się, czy tatuaż może wychodzić poza granice, czy też nie. I zaczynam rysować kompozycję na ciele… Odbiorca nie wie jeszcze, co z tego wyjdzie. To kwestia zaufania… Potem zabieram się do tatuowania.

    A jak wyceniasz swoją pracę?
    Najczęściej wyceniam pracę od godziny. Mam cennik na 3-, 4-godzinną sesję. Ceny w Warszawie są bardzo różne. Staram się być dostępny cenowo, chociaż ludzie często mówią, że jestem dość drogi. Ale mnie zależy na tym, aby ludzi było stać na moje tatuaże. Jeśli chodzi o koszty barwników, to uważam, że nie warto ich brać pod uwagę. Wyceniam raczej swój czas pracy, umiejętności, odpowiedzialność, którą podejmuję.
    Ale np. pracując w Nowym Jorku, dostawałem napiwki, za które mogłem kupić powrotny bilet lotniczy. A w ogóle w Polsce się dopiero uczymy, że żądanie od specjalisty, artysty, aby zszedł poniżej przyzwoitej stawki, jest nieeleganckie, faux pas.

    Czy pamiętasz swoje pierwsze dzieło, które wykreowałeś jako świadomy artysta?
    Nie pamiętam czegoś takiego. To chyba tak nie działa, że ty sam stwierdzasz, że jesteś artystą. Ja uważam, że artystą się bywa. Robię coś, co sam sobie wymyśliłem, tworzę po swojemu, a ludzie chcą mi za to zapłacić. Nie uważam, że to my o sobie mówimy, jako o artystach. To inni, którzy kupują moje dzieła, mogą to powiedzieć. Ale mimo to czuję się czasem artystą… Nie zapieram się tego, chociaż dzisiaj jest taka moda – ja artystą?, ależ skąd! Kiedyś to byli prawdziwi artyści. Sądzę inaczej.

    Czym się inspirujesz?
    Inspiruję się wszystkim wokół siebie – artystami, muzyką, obrazami, spacerem, przyrodą, budynkami, rozmowami z ludźmi, zabawą z dziećmi, nawet płytkami chodnika… Nie znaczy to, że to się znajdzie na moim obrazie czy w innym moim dziele. Raczej chodzi o to, że to mnie pobudza do działania, do tworzenia…

    Praktycznie większość ludzi – nawet widząc już przygotowany do tatuowania rysunek na swoim ciele – nie wie do końca, jak to będzie wyglądać w formie ostatecznej. Czy to jest podniecające?
    Tak, bardzo. Myślę, że to przeżycie również silnie uzależniające, emocjonalne. To skok adrenaliny. Jeśli ktoś decyduje się na tatuaż u mnie, nie wie, z czym wyjdzie. Ale musi mieć świadomość, że może mi zaufać, że go nie skrzywdzę. A poza tym wie, że przybył do artysty na pewnym poziomie. Uwalniają się endorfiny… Ludzie wychodzą ode mnie zadowoleni – i chociaż tatuuję tyle lat, klienci ciągle się zgłaszają…

    I to jest piękne. Dziękuję za rozmowę.

    Artur Szolc.
    reklama

    o autorze

    reklama